Są rzeczy, zjawiska, filmy czy książki, których znajomość/nieznajomość pozwala mi datować ludzi niczym kulturowa wersja datowania węglem C14. Ostatnio rozmawiałam ze znajomym z netu, gdy wyznał, że nie ma pojęcia, kim jest Fox Mulder, zapaliła mi się lampka alarmowa. Wiedziałam, że chłopak jest bardzo, bardzo młody. Wedle mojej skali, nie ma możliwości, by osoba urodzona przed 1990 rokiem nie wiedziała, kim jest Fox Mulder! To fizycznie niewykonalne. Dorastając w latach 90. można było nie kochać Z Archiwum X, ale nie można było nie wiedzieć o fenomenie tego serialu. Wymierały ulice, rodziny staczały pojedynki o pilota (konflikt pokoleń!!!), poszerzała się skala tego, co uznajemy za możliwe, wiarygodne, istniejące lub niesamowite.
W teorii świadomość istnienia obok siebie dwóch światów ludzkość ma od zawsze. Różne są przejawy tej świadomości, od składania ofiar bogom, których ani widu ani słychu, przez podania o stworzeniach żyjących w lasach, jeziorach… wszędzie tam, gdzie mieściła się tajemnica, bo czym lepiej wyjaśnić, że mleko kwaśnieje, jak nie złośliwymi skrzatami? Wystarczy poczytać Ballady i romanse, by zobaczyć, że dla Mickiewicza dwa sąsiadujące obok siebie światy były całkiem realne (wbrew temu co mało rozgarnięte internautki twierdzą, sąsiedztwo magii i świata realnego nie wymyśliła Rowling, nie była nawet w pierwszej setce osób, które o tym pisały, ale by to wiedzieć, trzeba przeczytać coś więcej niż Pottera). Od dziecka znałam opowieści o elfach w ogrodzie, duchach, lichu w lesie, przed którym lepiej uciekać, bo gryzie, wąpiach i topielicach wciągających wodorostami pod wodę, skrzatach… Wampiry i wilkołaki też się zaplątały. A na dobranoc babcia życzyła mi, by przyśniły mi się aniołki. I śniły się, więcej niż raz. I diabełki też. Na wsi, nawet te dwadzieścia/ dwadzieścia kilka lat temu pewne rzeczy wciąż traktowano jako normę. Racjonalizm i medycyna? Jasne. Ale jak dziecko płacze bez powodu i spać nie może, to jak nic uroczone, złe oko trzeba zdjąć. W każdej wsi była kobita, wiedźma po naszemu, co jajkiem i pieluchą urok zdjąć potrafiła. Zresztą, do dziś widuję w dziecięcych wózkach czerwone wstążeczki, chroniące przed złym okiem. Czasem obok kokardki wisi medalik z Najświętszą Panienką i uśmiecham się, bo takie rzeczy tylko u nas.
Miałam swoją bujną mitologię dziecka, które dużo czyta, spędza mnóstwo czasu u babci na wsi, ma nieco nadpobudliwą wyobraźnię i mruży oczy pod słońce mając nadzieję, że jeśli obróci się wystarczająco szybko zobaczy elfy. I kto wie, może wyrosłabym z tego „bujania głową w chmurach”, ale nastał czas namiętnej miłości do Foxa Muldera, cóż, Kometo, możesz triumfować – przed byciem oszalałą fan girl chroniło mnie chyba tylko to, że była to epoka przed netem i nie mogłam siedzieć na Tumblrze całymi dniami, co nie zmienia tego, że crush był intensywny i ciągnął się latami.
Z Archiwum X poszerzyło naszą mitologię o obcych, mężczyzn w czerni, zmiennoskórych, rządowe spiski, a nawet mordercze motylice wątrobowe żyjące w kanalizacji. A nade wszystko, udzielał się nam sceptycyzm Foxa, tak tak, w teorii sceptyczką była Scully, a Fox był entuzjastyczny. W szerszej perspektywie, to on był sceptyczny wobec tego, co było oficjalną wersją zdarzeń. Jego pytanie, trochę naiwne, jasne, ale nie dające spokoju: Skąd wiesz, że to nie jest możliwe? To, że nie ma dowodów na to, że coś nie istnieje, nie oznacza, że tego nie ma, oznacza tylko, że nie znaleźliśmy dowodów. To prawdziwie rewolucyjna filozofia. I nawet jeśli Fox koncentrował się na poszukiwaniu obcych/spisków/dziwactw wszelakich/facetów w czerni, to przecież dotyczy ona wszystkiego.
Lata 90. były czasem erupcji niesamowitości kosmicznych, w Polsce wychodziły książki Dänikena, gazety (kto pamięta „Skandale”?) zamieszczające zdjęcie rozmazanego kształtu na niebie z podpisem UFO, rozmazanego kształtu na jeziorze z podpisem „Potwór z Loch Ness”, czy rozmazanego kształtu na śniegu z podpisem Wielka Stopa. Z tego, co czytałam, nigdy nie było tyle doniesień o uprowadzeniach/badaniach na pokładzie statków kosmicznych/obserwacji świateł na niebie, jak właśnie w latach 90. Do tego dochodziło zwątpienie w rządzących, nieufność do organizacji, rządowych agencji, technologii, które trochę przerażały, bo aż strach było pomyśleć, do czego można byłoby ich użyć i co mogłyby z nami zrobić. Na tym wszystkim, jak na szalce petriego rozwijała się w nas kultura fantastyczna. SF, fantasy we wszelkich odmianach, także niepopularne do niedawna w naszym pięknym kraju urban fantasy, choć przecież wyrasta z dokładnie tych samych założeń: obok tego, co wiemy, obok tego, na co mamy dowody, istnieje cały świat, który wymyka się naukowemu poznaniu. Wiara. W coraz bardziej agnostycznym świecie, wiary mieliśmy całkiem sporo, zwykle w zjawiska od których szkolnym katechetom zjeżyłby się włos na głowie. I nie chodzi o to, że tworzyliśmy nową religię. Po prostu zarażeni filozofią Foxa Muldera stwierdzaliśmy, że nie możemy odrzucić czegoś, na co nie mamy dowodów, jak długo nie dostarczą nam dowodów na to, że to nie istnieje. Proste?
Nie twierdzę, że Z Archiwum X było pierwsze, ale dla dzieciaków, które jak ja urodziły się w latach 80. często właśnie ten serial otwierał nam bramę do całego świata fantastyki. Osobiście Z Archiwum X oglądałam jakiś rok przed Gwiezdnymi wojnami, mniej więcej w tym samym czasie czytałam Tolkiena. Z Archiwum X leciało w TVP 2, docierało do każdego domu (nie tylko mieszkańców wielkich miast posiadających kablówkę), razem ze Strefą zmroku i cudownymi seriami o żenującym niekiedy poziomie, że wymienię tylko Opowieści z krypty i paskudne horrory klasy C i D puszczane po nocy…
Oglądałam ostatnio kilka odcinków Z Archiwum X, trafiłam na jakieś powtórki na TVP Seriale. Z rozczuleniem patrzyłam na uwiecznione na taśmie lata 90.: paskudne ubrania (płaszcze w rozmiarze super XXL i garsonki, watowane ramiona męskich garniturów!), koszmarne obuwie z kwadratowymi noskami i na słupkach, kanciaste samochody, świat w którym komórki były dostępną tylko niektórym nowością (i ważyły więcej, niż dzisiejsze laptopy), a research nie polegał na przeszukiwaniu sieci, bo ta dopiero raczkowała, nie było super laboratoriów CSI, a nade wszystko – film fantastyczny można było zrobić prawie bez efektów specjalnych. Dla młodego widza to może być szokujące doznanie: Mulder i Scully gonią potwora, ale my jako widz, nie widzimy go, widzimy grę światłem, niepokojące szelesty i ruch trąconych gałęzi, ruch oka Scully pokazuje, że widzi coś, co ją zaniepokoiło, co wystawiło jej racjonalny umysł naukowca na próbę, Mulder trochę przestraszony, ale przede wszystkim zafascynowany tym, że jego I want to belive i The truth is out there wcielają się w życie. Szczytem efektów specjalnych byli polimorficzni kosmici. Kiedyś ciary biegły po plecach, gdy tylko zmieniali twarz, dziś przyjmujemy to ze spokojem, nie takie rzeczy widzieliśmy w telewizji.
A jednak jest coś uroczego w oldskulowych nieco serialach, takich jak Z Archiwum X czy Strefa zmroku: entuzjazm. Niemożliwość przedstawienia czegoś na ekranie nie była przeszkodą, bo nic nie mogło powstrzymać wspaniałej wyobraźni twórców. To trochę jak z Gwiezdnymi wojnami, części 4-6 może nie waliły w głowę efektami, blastery wyglądały jak świetlówki, a statki kosmiczne były makietami, były kukiełki i kostiumy, armia klonów nie wyglądała tak imponująco… ale przecież nie w tym rzecz, prawda? Mimo całej rozbudowanej filozofii części 1-3, mam sentyment do tych części robionych z pasji, kreatywności, wyobraźni, która popychała sztukę filmową do przodu.
Myślę, że by być pisarzem, trzeba mieć otwarty umysł, który pozwoli gdybać, konstruować hipotezy, fantazjować, wymyślać to co możliwe i co niemożliwe. Fox byłby niezłym pisarzem… choć potrzebowałby Scully jako bety, która swoim ostrym jak żyletka umysłem wykazałaby nieścisłości, naciągnięcia, słabe punkty.
Więc, urodzeni po 1990 roku, czytelnicy i czytelniczki, jeśli nie znacie serialu Z Archiwum X, obejrzyjcie sobie kilka odcinków. Zobaczcie, co kształtowało wyobraźnię, nie tylko moją, ale podejrzewam, sporej części pisarzy mojego i pokrewnych roczników.
Oglądam TXF odkąd leci. Jestem niemal wyznawcą tego serialu. W latach 90tych oglądałem w tv, a przez ostatnią prawie pełną dekadę oglądam nieprzerwania z dvd. Aktualnie od roku 9 sezon, ale jak skończę to znów zacznę pierwszy… i tak bez końca 🙂 Miło poczytać o podobnych do moich wspomnieniach, choć określenie jednego z najlepszych seriali HBO i jednego z najlepszych seriali w historii, jakim są „Opowieści z krypty”, serialem o żenującym poziomie… mocne słowa.
Żenujące było w swoim czasie przyznanie się do tego, że się Opowieści z krypty ogląda 😉 A poziom, cóż, dyskusyjny, jako dzieciak oglądając gryzłam palce i kuliłam się w rogu kanapy minimalizując ryzyko utraty kończyn, gdyby jakiś potwór się przyczaił, ale jak trafiłam na to jako dorosła osoba (hahah) było mniej strachu a więcej śmiechu. Ale to było tylko 1 odcinek 😉
Opowieści z krypty?? No ludzie! Pamiętacie ten odcinek, gdy znajomi zrobili koledze dowcip i zamiast na wózku leżeć trup, to zostawili tam żywą osobę, która nagle wstała? Do dziś, gdy czytam w książce o pracy patologa sądowego ciary mnie przechodzą na myśl, że któryś z eee „pacjentów” mógłby sobie wstać 🙂 Fajowy serial 🙂 Mulder, ach Mulder. My love XD W latach 90 miałam totalnego hopla na punkcie jego i tego serialu. Na tyle, że kiedy zaczął się sezon z nowym partnerem Scully zamiast Muldera, to przestałam, zniesmaczona, go oglądać 🙂 Teraz mam oczywiście o wiele większy dystans do wszystkiego… Czytaj więcej »
Och, Oksa, nie tylko przeszłaś test datowania XF ale jeszcze wykazałaś się doskonałym gustem 😉
Swoją drogą, kiedyś fangirling nie był tak dewastujący i czasochłonny, polegało głównie na wzdychawicy i oglądaniu serialu raz w tygodniu, kupowało się Bravo czy Popcorn, plakacik Muldera na ścianie był, raz na jakiś czas jakiś artykulik fotą okraszony… ale nie cały internet Lokich, Tumblr, plotkarskie strony, YT, FB, T, g+ i co tam jeszcze…
Ależ ty się Aneta znęcasz nad moim przypadkiem xD Wiem, że prawdopodobnie jestem jedynym dostępnym ci na taką skalę przykładem fangirl, ale doprawdy, przedzierając się przez mroczne zakamarki sieci trafiłam na dużo gorsze objawy niż moje. Przy nich jestem całkowicie normalna. (Jakoś to sobie muszę tłumaczyć). Co do XF to byłam za młoda wtedy żeby dać się zauroczyć Duchovnemu, z resztą dziś uważam go za jednostkę bardzo mało atrakcyjną i nawet jako Fox nigdy mi się nie podobał (ale o gustach się ponoć nie dyskutuje, zatem nie rzucam nikomu rękawicy, stwierdzam tylko fakt że z tego szeregu się akurat wyłamuję).… Czytaj więcej »
TO było przerażające! Do dziś nienawidzę klaunów (ta fobia ma nawet jakąś fachową nazwę) i na ich widok mam ciarki obrzydzenia. I to prawda, kilka horrorów widzianych w dzieciństwie ryło banię, a powtórka kilka lat później nie robiła wrażenia. Pamiętam taki horror gdzie koleś przecinał ludzi piłą tarczową, do dziś mnie czasem ta scena nawiedza w koszmarach, choć pewnie nie była bardziej makabryczna niż dajmy na to scenki z Dextera, ale strach dziecka ma większe oczy. I wcale się nad tobą nie znęcam Kometko, nigdy w życiu bym nie śmiała, nie znałaś mnie jakieś 2 lata temu kiedy przechodziłam potężny… Czytaj więcej »
Mówcie sobie co chcecie, może i ekranizacja „To” była żałosna, ale książka… wrrr jak sobie przypomnę tego klauna wyciągającego łapę ze studzienki… Dobry King, kochany King XD
W klaunach w ogóle jest coś niepokojącego… Nie wierzę w szczerość uśmiechu. Booth z Bonesów ma klaunofobię (improwizuję, nie pamiętam nazwy) i w jednym odcinku wystrzelił kilka razy do furgonetki z klaunem na kabinie. Całkowicie go rozumiałam i kibicowałam mu. Wylądował na terapii. Ja moją fobię pielęgnuję w zaciszu domu 😉 Kto wie, czy nie jest pokłosiem TO.
Zarąbisty był ten odcinek! Całkowicie popieram fobię Bootha i jednoczę się z nim w niechęci.
Na terapię u Gordona Gordona można iść z radością, jeśli taka jest cena za władowanie pełnego magazynku w klauna. I zamilkła ta koszmarna melodyjka!
A kojarzysz ten odcinek, gdzie Both i Bones dowiadują się o bliznach Sweetsa, a Gordon Gordon przyrządza im obiad? Oszalałam na punkcie tego kawałka, który leciał przy tej scenie
http://www.youtube.com/watch?v=NWaS_1bmwyc
Blizny Sweetsa złamały mi serce, a muzyczna przeszłość Gordona mnie rozwaliła 😉 Widziałam wszystkie odcinki, łącznie z ostatnią serią z małą Christine, ale Gordon jest jedną z najlepszych postaci, szkoda, że już go nie ma
Polska telewizja zaczęła transmitować „The X-Files” gdy byłam w III klasie podstawówki i pamiętam, że od razu zakochałam się w tym serialu 🙂 Miałam zwyczaj nagrywania każdego odcinka na kasety VHS i oglądania po kilka razy 🙂 Od 3 lat jestem posiadaczką wszystkich 9 sezonów na DVD, ale płyt nigdy nie obejrzałam. Leżą na półce w bardzo fajnym boxie kolekcjonerskim i czekają… 🙂 Po przeczytaniu Twojego wpisu nie wykluczam, że w niedalekiej przyszłości zrobię sobie mały x-filowy maraton… 🙂
PS wysłałam Ci e-mail 🙂
Też oglądalam X-files. Byłam już uzależniona od Star Wars więc nie tak szaleńczo, ale to mój ulubiony serial. Spiskowe teorie nadal lubię