Czas na pisanie, czyli co łączy pisarza i pandę?

            Największym błogosławieństwem mojej, nazwijmy to mocno na wyrost, kariery literackiej było stypendium doktoranckie. Na szczęście nikt nie rozliczył mnie z tego, że co najmniej kilka miesięcy z czasu opłacanego przez szlachetne UMK poświęciłam nie na konstruowanie doktoratu, a na pisanie rozrywkowej powieści, przez którą niejeden profesor osiwiałby ze zgrozy, że coś tak niepoważnego może mieć jakiś wspólny mianownik ze światem akademickim.

Stypendium, żałośnie małe, ale stałe, to cud na jaki mało który pisarz może liczyć. Przez wszystkie epoki literackie wlókł się za literatami cień ekonomicznej niewydolności, a sformułowanie „chudy literat” nie odnosiło się do indeksu BMI szlachetnych twórców. Czasy hojnych  mecenatów bezpowrotnie minęły. Ach, rodzi się gwałtownie tęsknota za monarchią i królem o rozbuchanym ego, który by za małą odę na swą cześć raz na jakiś czas sypnąłby złotem…

Nie narzekam jakoś przesadnie. Nie ja jedna radzić sobie muszę z codziennością i pewnie nie mam nawet w połowie tak kiepsko, jak ci, co mają naprawdę źle. A jednak trochę marudzę. Pisanie jest stanem wyjątkowo angażującym. Godziny spędzone przed komputerem są wyrwane dobie z brutalną bezwzględnością. Przez jakiś czas żyje się nie tu, gdzie nasze szlachetne cztery litery ugniatają krzesło, ale tam, gdzie nasza nieposkromiona wyobraźnia raczy nas zaprowadzić. A kiedy historia zaczyna się rozpędzać, powroty do codzienności stają się coraz trudniejsze, aż każda próba wyrwania nas ze świata magii i przygody wywołuje a) wstrząs anafilaktyczny, b) agresję i niekontrolowane ruchy kończyn, c) groźbę rozwodu lub mordu.

Zazdroszczę Mortce zdolności wkradania się na kwadrans w wolnej chwili do jego świata. Ja też w kółko w moim przepadam, ale zaburza mi to funkcjonowanie w realu. Ale gdybym zaczęła pisać… ech, przepadło, czas nagle się zagina i to co dla mnie było kwadransem, w realu oznaczało wkurzonego pracodawcę, zawalone terminy, pusty żołądek i inne skutki uboczne,

Niestety rachunki nie czekają na swoją kolej, przepuszczając w drzwiach muzy wszelakie i zobowiązania wobec ducha. Więc człowiek wchodzi w jakiś kierat, szaleńczo mrówcze zajęcia, mające na celu zgromadzenie ziarenek w spiżarni, bo zima za pasem. Z doświadczenia wiem, jak po męczącym i znojnym dniu prac wszelakich, zleceń i kopyrajtingu opisów mikrodermabrazji i innych zabiegów przywodzących na myśl tortury średniowieczne, cholernie trudno znaleźć w sobie siłę, energię i moc, by znów przekroczyć bramę do innych światów.

Ale czy mamy wybór? Czy pisarz, czy też stworzenie aspirujące do tego zawodu, ma w ogóle możliwość wyboru? Dla mnie nie. To jak odmówić sobie wieczyście stanu upojenia i radości. Grafomanią to pachnie, ale w 85% pisanie to dla mnie frajda i przyjemność. 15% to męka, planowanie, frustracja, gdy muza się ociąga a wena polazła w cholerę. Ale czy jest coś, co dałoby lepszy wynik? Nie. Skazana <głuchy odgłos uderzenia młotkiem w sędziowski pulpit>.

Więc po kolejnym dniu opisywania zmysłowych rozkoszy towarzyszących zdzieraniu warstw martwego naskórka i redukowania cellulitu, siadam wieczorem do pisania. W sumie mogłabym włączyć pudło (gdyby działało) i pogapić się na jakąś emkę czy inne barwy, mogłabym zwinąć się pod kocykiem, włączyć sobie muzyczkę i odlecieć na dobre, a nawet mogłabym poczytać. Ale wzdycham na te wszystkie nad wyraz rozkoszne wizje i uruchamiam edytor tekstu. I nie ukrywam, to jest pewien wysiłek, nie zawsze ma się nań siłę, nie zawsze umysł jest dość giętki. Ale dam radę, bo naprawdę tego chcę.

Brama do Thornu zamyka się za mną z cichym trzaskiem. Są demony do pokonania, są wilki do poskromienia, są przyjaciele do uratowania. A że cienie pod oczami coraz głębsze a snu coraz mniej? Przecież moją życiową ambicją nie jest elekcja na miss uniwersum, więc nie muszę się tym przejmować, prawda? W ostateczności wybiorę sobie jakiś z opisywanych przeze mnie urododajnych pakietów ratunkowych, przeznaczony do redukcji cieni pod oczami. Bo te przystają ponoć tylko pandzie.

Choć po dłuższej chwili weryfikuję to założenie. Pisarz jak panda, cienie dodają mu uroku 😉

Kliknij link, by zobaczyć dowód na to, że tak właśnie jest 😉  http://kwejk.pl/obrazek/1089928

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Czarownica
Czarownica
11 lat temu

To jest trochę dziwne, żeby autor – i to autor, którego książki się sprzedają, nie mógł się utrzymać z pisania i był „chudym literatem”. Tym bardziej, że jego wydawnictwo jakoś prosperuje.
A biedny autor pisać nie może, bo musi jakoś inaczej zarabiać na chleb i na rachunki.

Czarownica
Czarownica
Reply to  Jada
11 lat temu

Oj, bardzo rozsądnie, aż za rozsądnie. Na szczęście że pisanie to dla Ciebie frajda – bo bez tego źle by było czytelnikom.
To ja Ci życzę, żeby tych książek było dużo, żebyś mogła spokojnie pisać, żeby pisanie nie kolidowało z pracą – a potem, żebyś mogła się tylko pisaniu poświęcić. I żebyś nie prędko musiała korzystać z pakietów ratunkowych.