Jeźdźców było czterech, Śmierć, Wojna, Głód i Zaraza… a świat po ich przejeździe, nigdy nie wyglądał już tak samo. Jako tegoroczna personifikacja Zarazy, starałam się być litościwa i mało zJADliwA, ale cóż, z naturą nie wygrasz.
Próbuję sobie przypomnieć ze szczegółami przebieg konwentu… Piątek zamazuje mi się w plamę. Pamiętam dworzec i czekanie godzinę na Gavranki, bo jak pierwszy lepszy głuptak o konkrety przyjazdu pytałam Komety, zamiast Misia… Wysypujące się z autobusu osóbki, które z trudem dopasowuję do nicków z Forum… Słodkie dziewczę przedstawia mi się jako Kinga i na chwilę tracę rezon… aaaa Destrukcja, no trzeba było tak od razu. Później mylę Małe Garbary z Wielkimi Garbarami i Miś awansuje na przewodnika. Uzbrojony w wiedzę z Google maps i street view poprowadził owieczki do motelu. Miś urasta w tym miejscu do rangi mojego bohatera, reszta konwentu tylko potwierdzi tą pierwszą intuicję. Dwór Artusa, schody, lustra, złocenia i chmara gżdaczy… Widzę twarze, czerwono-różowawą głowę Tesski, która wbija we mnie zimny wzrok, rachując szansę, że padnę dopiero w niedzielę… czy jej nie rozwalę programu… moje zapewnienia, że nie zamierzam zawalić przyjęła, to pamiętam, z lekkim uśmieszkiem zadowolenia. To się świetnie składa, bo są jeszcze małe luki tu czy tam, pomyślałam, że mogłabyś… Generalnie w tym momencie zgodziłabym się na wszystko, nie bardzo rejestrując szczegóły. Tess nie zauważyła, że mogłaby negocjować pierworodnych, albo jest dobrym człowiekiem… hm, sądzę, że zabroniłaby mi napisać tego, że jest dobra, z troski o swoją reputację, więc uznajmy, że akurat była rozproszona. Tesska, nie reputacja.
Zostajemy na spotkaniu z Kubą Ćwiekiem. Pamiętam niewiele, co nie winą Kuby jest, ale skrzatów, co mi się w głowie zagnieździły i walą jak opętane w czaszkę kilofami.
Dzień drugi, godzina zero. Poranek. O dziwo nie zaspałyśmy, pewnie dlatego, że Komecie śniło się, że zaspała i tak się wystraszyła, że aż się obudziła. Naukowcy nawet nie wiedzą, jaki cud gościł pod moim dachem – zminiaturyzowana do rozmiarów ludzkiej dziewczyny cząstka entropii. Jej sposób poruszania, mówienia, planowanie… brak mi słów. Ale była gotowa na czas. Za to Destrukcja, wbrew imieniu jest istotką całkiem opanowaną, uporządkowaną i dojrzałą, jak na swoje nastoletnie lata. Przed 10 zajeżdżamy z szykiem do Artusa. Tess dyryguje wszechświatem nie roniąc nawet kropli potu na skroń. Gavranki vs Jadowska pierwsza odsłona. Jak dobrze, że jest nagranie misiową ręką poczynione, odsłucham z wami i upewnię się, że wiedziałam co mówię 🙂 Myślę, że przesłuchanie w obie strony poszło bez zarzutu… Tajemnice warsztatu pisarskiego i kulisy działania portalu poznała całkiem licznie, jak na tą skandaliczną porę dnia, zgromadzona publiczność. Szczęściarze prawdziwi mogli skosztować nie tylko tajemnic, ale i wspaniałych muffinków autorstwa Weroniki (zdjęcia i linki wstawimy w osobny post 🙂 ). Szybki desant – przenosimy do głównej auli i jeszcze godzina w doborowym towarzystwie. Kometa wyegzekwowała odpowiedzi na pytania dotyczące premiery „Bogowie muszą być szaleni” i kulisy serii (nagrania będą dostępne!), odczytałam fragmenty. Czas ma dziwną umiejętność. Wlecze się niemiłosiernie kiedy doświadczamy czegoś niezbyt przyjemnego – niektóre godziny spędzone na uniwersytecie wydają się być tego najlepszym przykładem. Kwadrans na fotelu dentystycznym w percepcji pacjenta urasta do roku czy dwóch. Wnioskuję więc, że spotkanie było dla mnie frajdą, bo minęło mi zawrotnie szybko… z przygotowanych 30 szybkich pytań Kometa zdążyła zadać tylko kilka… ale kto zna Kometę wie, że już z całą pewnością wyegzekwowała ode mnie wszystkie odpowiedzi i gotowy plik tekstowy ma już w podorędziu, gotowy do dodania.
Dysponując bardzo niewielkim okienkiem czasowym między spotkaniem a panelem o urban fantasy, szukałam ratunku dla swojego obolałego i skrzypiącego jak stare sprężyny gardła. Mogłam wprawdzie nie robić nic i liczyć na to, że kariera muzyczna doceni moją chrypę, ale znam bardzo niewiele znaków migowych, zbyt mało, by w razie czego dłońmi opowiadać o urban. W tym miejscu kredyty i pokłony lecą do dwóch osób, których interwencja oszczędziła światu prelekcji w nieudolnym języku migowym – Sadyceuszka z jej wspaniałą wiedźmią miksturą, miodowo-imbirowo-cytrynową, oraz Nikki, tryskająca entuzjazmem gżdaczka, jedno z najsympatyczniejszych stworzeń, jakie w życiu swoim spotkałam. Przez chwilę poczułam się jak wampir energetyczny, bo po każdym kontakcie z Nikki, miałam jakby więcej sił i jakoś tak lepiej mi było. Drugą osobą, która ma takie działanie, choć operuje nie wulkanem energii i entuzjazmu jak Nikki, ale oceanem spokoju i jakąś taką konsekwencją, co dobrze na nerwy robi, jest Miś, prawdziwie błogosławiony między niewiastami. Poratowana, podleczona, podładowana energią, mogłam zaczynać prelekcję o urban fantasy, kategorycznie odciąć je od paranormal i wyjaśnić, czemu śmiertelnie nudzą mnie mimozy i sprzątanie strychów. Nagranie istnieje w przepastnej kartotece Misia i Komety. Jeśli nie odłożą go na święta, by moim czerwonym noskiem oddać hołd Rudolfowi, czerwononosemu reniferowi, wkrótce znajdzie się w sieci. Co rzecz jasna niezwłocznie odnotuję.
Panel dyskusyjny dotyczący sytuacji polskiego rynku wydawniczego prowadzony przez Ewę Serenity Iwaniec był jedną z tych malutkich niespodzianek, jakie przygotowała dla mnie Tess. Nie żałuję, było miło. Na szczęście nie skończyło się to typowo polskim marudzeniem i biadoleniem. Plus Piotr W. Cholewa jest rewelacyjnym dyskutantem i od pierwszego spotkania czuję się zwerbowana do fanklubu. Po panelu dyskusyjnym o post apo tym bardziej, bo podrzucona przezeń wizja zombiaków, które nie szukają mózgów, ale najbliższego mięsnego, by uzupełnić surowizną ubytki w poszyciu, co gnijąc traci spójność – jest absolutnie cudna i rozkosznie turpistyczna. Dziękuję Serenity za zaproszenie a pozostałym dyskutantom obu paneli: Katarzynie Zelaskowskiej, Marcie Weronice Nejman, Karolinie Burdzie, Piotrowi W. Cholewie (podwójnie, bo obu panelach!), Krzysztofowi Piskorskiemu, Dominikowi Sokołowskiemu i Jarosławowi Błotnemu dziękuję za ożywczą dyskusję i dobrą zabawę.
Kulminacją naszego planu na sobotę była prelekcja w zastępstwie Ani Brzezińskiej. Mówiłam o czarnych charakterach, psychopatach i socjopatach, Hannibalu Lecterze, pierwowzorze do tej postaci, czyli Albercie Fishu, Jokerze Heatha Ledgera, Lokim, Holmesie i Moriartym… i chichoczącym smoku, któremu dzieci z pewnego przedszkola nie dały drugiej szansy i wymusiły na artystach brutalną dekapitację. Widać dobry czarny charakter wedle niektórych to martwy czarny charakter.
Gdy wydaje ci się, że nie masz już sił i możesz tylko paść gdzieś w kąciku i zemrzeć cicho pojękując… wejdź między stado Gavranów, które swoją energią i entuzjazmem reanimują twoją wolę życia i działania. Nie, nie trafiliśmy na after party do Hadesu, właściwie trafiliśmy na chwilę, ale w tym natężeniu hałasu, moje gardło nie wytrzymałoby nawet powitania zdawkowego, a tu tematów było do poruszenia niemało. Więc skończyliśmy w Tantrze. Bardzo na temat i w klimacie tej soboty. Dawkowanie przyjemności i przedłużanie wydolności. Tak. Dziękuję w tym miejscu Karze, Destrukcji, Halince, Tuli, oczywiście Misiowi, o Komecie nawet nie wspominając, jako że dla niej powinnam narysować laurkę, za wsparcie, pomoc, przyjazne podejście i mile spędzoną sobotę. A nawet kawałek niedzieli.
Podsumowując: było wspaniale. Konwent to fajowa rzecz, jedyne miejsce, w którym spotykasz ludzi równie dziwnych jak ty, lubiących te same dziwne rzeczy jak ty, równie jak ty niechętnych dorastaniu do końca, przyjaznych, entuzjastycznych, stukniętych, wesołych, kolorowych, niepowtarzalnych. Kto nie był, niech żałuje i czym prędzej nadrobi swoje niedopatrzenie. Niedługo Falkon… już żałuję, że nie dotrę tam w tym roku… a później Pyrkon, yeah!
NA tym kończę pierwszą relację z Coperniconu. Kometa się obudziła… na pewno głodna… trzeba coś z tym zrobić!
No, wreszcie parę słów napisanych 🙂 Już się doczekać nie mogłam porządnej relacji.
A…. te fragmenciki z Copernicona będzie można gdzieś przeczytać, czy tylko wysłuchać. Bo ja jestem wzrokowcem i wolę czytać i do nich wracać, dopóki książka się nie ukaże.
Przyznam się, że bardzo mi się podobało podejście Katii do Dory, ale to drugi fragment niesamowicie rozbudził moją ciekawość. Szczęśliwa Kometa.
Fragmenty to za zgodą fabryki. A póki co wedle fabrycznych jest za wczesnie na puszczanie fragmentów w eter
Czarownico, my już w czwartek szykujemy się z Kometą na spotkanie w Fabryce, trzymaj kciuki, bo jeśli nie napotkamy przeszkód, będziemy miały epicką przygrywkę do Bogów, powiadam: epicką 🙂 A relacja jak szybko się dało, do niedzieli byłam pod okupacją, a do dziś miałam mały rozbiór… gdyby nie śpiochowatość Komety, pewnie byśmy gadały zamiast pisać 🙂
To czekam – i starać mi się macie, bo inaczej zaklęciami zacznę miotać 🙂
HA!
A propos Pyrkonu, kiedy wspomniana przyjaciółka usłyszała, że ów odbywa się w Poznaniu, zapłonęła cała chęcią pojechania… Może uda się kolejnego osobnika nawrócić na ścieżki fantastyki? 😀
No ładnie, część wypowiedzi umieszczona w znakach większości i mniejszości nie pokazała się. *facepalm*
W każdy razie, komentarz miał wyglądac następująco:
HA! *biegnie pochwalić się powątpiewającej przyjaciółce o własnej słodkości, stwierdzonej przez OSOBĘ PUBLICZNĄ!, więc to MUSI być prawda*
^^
Des, masz na piśmie, jakby co mogę rozwinąć, by wątpiącym szczęki opadły 🙂