Historia ekstraordynaryjna z widmem końca roku w tle

Pamiętacie, jak bardzo ładnie prosiłam o zdjęcia pt. „Gdzie poniosło Złodzieja”, a wy mnie bezdusznie zignorowaliście? Gdybym miała poobijane ego, szukałabym jakiejś wymówki dla was, ale na szczęście potrafię wziąć prawdę na klatę. Przebolałam brak zdjęć. I prawie zapomniałam o mojej jakże uprzejmej prośbie, kiedy dość nieoczekiwanie dostałam maila od kobiety wyjątkowej, znanej bywalcom mojego FP pod tajemniczym nickiem Anne Blacksmith. Dzięki niej, wiem, że „Złodziej dusz”  dotarł pod ryżowe strzechy w formie tak niezwykłej, że wciąż budzi mój podziw.

Historia, jaką mi opisała była niesamowita. Panna Blacksmith nie do końca zrozumiała mój zachwyt, ale zgodziła się, bym się nią z wami podzieliła. Cóż, ona przywykła do tego, że tak właśnie jest, jak opisała, ja miałam przez godzinę rozdziawioną szczękę, kiedy dotarło do mnie, o czym właściwie czytam, jaki jest praktyczny aspekt całego przedsięwzięcia. Ale po kolei. Przedstawmy pokrótce bohaterów historii, wszak nie należy zapominać o was, mili czytelnicy, którzy musicie sobie poniekąd zwizualizować moje słowa.

Anne, mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni.  Smok, jej przyjaciel, mieszka w Szwecji. Smok jest niejako herosem tej historii. Mężczyzną, któremu nie straszne są zmęczenie, odległości i buntujące się urządzenia mechaniczne, bo nic nie powstrzyma go przed dostarczeniem przyjaciółce na drugim końcu świata pożywki dla wyobraźni, zwanej też działką nałogowca, czyli lektury. Gdyby nie Smok, Anne nie miałaby przyjemności poznania „Złodzieja dusz”, co jeśli wierzyć jej listowi, byłoby smutne, albowiem książka jej się bardzo podobała. Smok wszedł w posiadanie „Złodzieja dusz” w Polsce, po czym zabrał go ze sobą do Szwecji. Nie mam pojęcia, czy nad fiordy, okolice koła podbiegunowego, czy regularne ulice Sztockholmu. Smok jest stworzeniem nieśmiałym i skrytym, wszystko co wiem, wnioskuję z listu Anne, a ona nie zdradza tajemnic Smoka. Wiem za to, że nie jest to odosobniony przypadek, kiedy rekomendacje od Smoka trafiają pod ryżowe strzechy.
Mój Przyjaciel Zza Morza Wschodniego od dawna podrzuca mi interesujące tytuły do czytania, a znając moją dość opłakaną możliwość zdobycia papierowej książki po polsku w tej zapomnianej przez słowiańskich bogów krainie – dzieli się swoimi ebookami.  Sam czyta ogromnie dużo i szperając po nowościach fantasy i s-f  (bo obydwoje jesteśmy kopniętymi fanami tego rodzaju literatury 😛 ) znalazł Pani książkę. Oczywiście kupił – a potem gorąco mnie zachęcał do poznania Dory and Company 😛
<kursywą oznaczam fragmenty listów Anne, mając nadzieję, że mnie nie przeklnie, bo wyraziła zgodę na opowieść, ale nie zapytałam, czy na cytaty również>

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Z Polski do Japonii, czy ze Szwecji do Japonii, kawałek drogi jest. Ale czy Smok przejąłby się takimi detalami? Nie dostaje się takiej ksywy, jeśli jest się miękką bułą, co to to nie.  Smok, ni mniej ni więcej, uwaga… przeczytał Anne całość na głos! Wiedzieliśmy wszyscy, że jest papierowa wersja Złodzieja, jest też ebook, wypuszczony kilka miesięcy po premierze papierowej, ale mili moi, jest jeden, jedyny, absolutnie unikalny egzemplarz „Złodzieja dusz” w wersji audiobooka. Smok przeczytał na głos całość, nagrał i wysyłał po kawałku w formie plików mp3 na drugi koniec świata, do Japonii. Walczył z przeciwnościami, przy okazji robiąc wiele dla świadomości Szwedów w kwestiach języka polskiego:
By nie wydawało się tak łatwo – pewnego razu przy nagrywaniu rozdziału 6 zawiesił mu się program nagrywający i kilkadziesiąt minut pracy szlag trafił… pozytyw ? –  jego szwedzcy sąsiedzi zyskali darmową, niekoniecznie chcianą lekcję polskich słów niedostępnych w kulturalnych słownikach 😛

A Anne słuchała „Złodzieja dusz” jeżdżąc metrem. Przy okazji, jak wieść gminna niesie, psuła do reszty opinię jaką Azjaci mają o nas, Europejczykach:
Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejny tom – może tym razem  uda mi się dostać go w swoje zaborcze ręce w formie papierowej, jeśli nie – trudno, znowu będę wzbudzała mieszane uczucia w pasażerach metra, gdy jadać rano do pracy dociskam słuchawki mp3 do uszu i chi chichoczę po cichutku do siebie :))) Chwała bogom Posępnego Czerepu, że mieszkam w tak egzotycznym miejscu, iż każde moje zachowanie zbywane jest wzruszeniem ramion gdyż wiadomo – Europejczyk=Wariat.

(Mam nadzieję, że któregoś dnia z mojego powodu Anne nie spotka przymusowa hospitalizacja w wyniku zakłócania miru w metrze, czułabym się odpowiedzialna. )
Smok, moi mili, naprawdę jest tajemniczym osobnikiem,  nieoficjalnie wiem, że bywa na FP jak ninja, nie ujawnia się i czeka na odpowiednią chwilę, by wkroczyć z przytupem, martwi się nieco nieobecnością zbyt wielu mężczyzn wśród komentujących. Nie pozostaje mi nic innego jak gromko krzyknąć: Smoku! Wyjdź z cienia! Jesteś bohaterem! Nawet Anne się przemogła i fejsbukowo zaznaczyła swoją obecność (choć na etapie pierwszego listu bredziła coś o wieku powadze czy coś równie niedorzecznego, co miałoby ją przed tym powstrzymywać).

Puenty nie będzie. Miałam plan. Smok i Anne mieli otrzymać w nagrodę ebooka „Wilka w owczej skórze”, ale frenetyczna osobowość Anne sprawiła, że nabyli go już, tuż po tym, jak ruszyła aukcja. Cóż, jedyną formą podziękowań, za śliczną historię o przyjaźni, lekturach i pokonywaniu nieistotnych w szerszej perspektywie (jaką jest miłość do książek) przeszkód, jest ten wpis. Mam nadzieję, że wymyślę jakiś jeszcze sposób uhonorowania was.

Zawsze wzruszają mnie historie o tym, jak „Złodziej” podbija świat i wasze serduszka. Wiem, że Grześ czytał powieść w Ukeju, Weronika w Hongkongu, Aldi w Norwegii, Smok w Szwecji a Anne odsłuchała swój prywatny egzemplarz audiobooka w Japonii. Nie znaczy to, że nie wzruszają mnie opowieści moich szalonych śląsko-toruńskich groupies, czy wściekły chichot pewnej lubelskiej wiewiórki i każdej osoby, która podeszła do mnie kiedykolwiek z egzemplarzem powieści do podpisu, zostawiła komentarz na stronie, fanpejdżu, napisała maila, zaczepiła na czacie, by powiedzieć, jak bardzo podobała jej się książka, powinnam dać więcej Witkaca, mniej Witkaca, więcej romansu lub mniej, a w ogóle na 2 tom czeka się za długo. Bo każda z tych osób unaocznia mi to, że spełniło mi się moje marzenie.

Może to głupio zabrzmi, ale ja czasem zapominam, że książka poszła w świat. Bo po prawdzie, przez lata marzyłam o tym by pisać i wydać, ale brakowało mi wyobraźni, by zobaczyć to, co stanie się dalej. A na spotkaniu z czytelnikami, na konwencie, na forum, na stronie czy na fanpejdżu widzę, że: hej, są ludzie, którzy czytali, którym się podobało, którzy nie zapomnieli o książce tuż po tym, jak ją odłożyli. To mi udowadnia, że moje marzenie się spełnia, udało się i będzie dobrze. I za to wszystkim aktywnym fanom serdecznie dziękuję. Jesteście kochani i najlepsi.

Tak, widziałam świąteczne reklamy, pierwszy raz w tym roku natrafiłam w radiu na „All I want for Christmas” (dzięki Bogini, nie na Last Christmas, w tym względzie wciąż jestem niewinna) i budzą się we mnie szczególnie ciepłe uczucia, bardziej niż zwykle skłonna jestem ronić łezki wzruszenia i uważać za słodkie małe kotki, małe dzieci i wpadam w inne pułapki sentymentów końca roku. I niedługo sylwester, a ja jak zawsze będę sobie robić podsumowania. I wiecie, ten rok, mimo że pod wieloma względami był absolutnie koszmarny, to pod jednym względem był najlepszym rokiem w moim życiu. Wydałam książkę, która trafiła w czytelnicze preferencje wielu osób i stała się dla nich na swój sposób ważna. Ktoś uznał ją za dość dobrą, by polecić przyjaciołom czy podzielić się swoją recenzją ze światek, ktoś inny pofatygował się, by mi osobiście powiedzieć, że się spisałam, ktoś jeszcze inny uznał, że warto poświęcić swój czas i przeczytać na głos każdą stroniczkę, nagrać to i wysłać przyjaciółce na drugi koniec świata. Jestem szczęściarą i w tym roku wiem, że moje sylwestrowe podsumowanie będzie bardzo pozytywne. I może nawet nie puszczę sobie najbardziej dołującej piosenki ever, którą systematycznie dołuję się co roku, Johna Lennona „Happy Christmas (War is over)”. Ok, wiem, piosenka sama w sobie nie miała być joy killerem, ale jakoś pierwsze zdania zawsze uderzały w czułą strunę:

So this is Christmas.
And what have you done ?
Another year over
and a new one just begun.

W tym roku, dzięki wam, mogę powiedzieć: Całkiem sporo zrobiłam, John, całkiem sporo. A za progiem nowego roku czeka kolejne wyzwanie. „Bogowie muszą być szaleni”.

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

11 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Grześ
Grześ
11 lat temu

Grześ Dziękuję za powieść i czytać w jukeju będzie nadal , gdyż historia spodobała sie wielce Anetko 😀

Ysia
Ysia
11 lat temu

Śląsko-toruńskie groupies mnie wzruszyło i to jest fakt! Trzymając w ręku egzemplarz drugiego tomu fajnego cyklu o wilkołaczycy z Czech, kierując się już ku kasie z mym lubym pod rękę, dostrzegło mi się Dorę na okładce. A gdy przeczytałam zwrot „magiczny Toruń”, wilkołaczyca zabłąkała się wśród serii gry o tron, gdy to Złodziej został w kasie empiku rybnickiego opatrzony dowodem zakupu przez mojego lubego. I tak Złodziej został z Rybnika zabrany do Radlina, potem do Katowic, a potem na północ, przez Częstochowę, Piotrków, Łódź, Aleksandrów… dotarł do Torunia, skąd wyszedł. Przywiozłam uciekiniera, albo może to on mnie wyśledził w Rybniku?… Czytaj więcej »

Weronika
Weronika
11 lat temu

Weronika z Hong Kongu melduje, że właśnie skończyła czytać Wilka w owczej skórze, i jest grandą że wystarczyła jej do tego niecała przerwa na lunch – nie więcej jak 40 minut! Poprosimy o więcej, najlepiej jednak w formie papierowej, bo ebuki źle mi robią na oczy….

Natalia
Natalia
11 lat temu

Spieszę donieść, że „Złodziej” zawitał także do Germanii. Moja siostra mieszkająca za miedzą regularnie zabiera mi co lepsze książki i nie spieszy się wcale z ich oddaniem.
Na szczęście „Złodzieja” odzyskałam, a Szanowna Autorka może zaznaczyć Hamburg na liście podróży Dory i Spółki.

Kira
Kira
11 lat temu

Może szeroki świat to to nie jest, ale „Złodziej dusz” w wakacje buszował po mazurskich lasach za Giżyckiem 🙂

Konstancja
Konstancja
11 lat temu

Jak już wspominamy gdzie dotarł Złodziej 😀 cóż mój daleko nie zawędrował. Nawet granic naszej Polski nie przekroczył.
Jednak… 🙂
W pewnym niewielkim miasteczku, gdzie pokazujemy, że młodzież ma jednak jakieś zainteresowania i wbrew powszechnej opini czytamy książki książka przeszła przez wiele rąk 😀
Z niecierpliowścią czekam(y) na kolejne części 😀

Dana
Dana
11 lat temu

Aneto, nie ustawaj w pracy, Twój Złodziej hula teraz po Warszawie, dzięki Bogu, styczeń już blisko. 🙂

Dana
Dana
11 lat temu

Świetnie, nie chcę się powtarzać ale życzę Ci światowej kariery, bardzo mi odpowiada Twój styl, z tego co wiem, wiele osób już się zaczytuje Twoją twórczością, ja już wiem, że na pewno będę kupować kolejne części o Dorze, świetna lektura przed snem, tyle że ciężko odłożyć książkę. Ja od wczesnych lat dziecinnych wprost nie odrywam się od wszelakich lektur, nie umiałabym w ogóle żyć bez słowa czytanego. W piątej klasie podstawówki zgarnęłam nawet nagrodę dla osoby, która najwięcej książek wypożyczyła z biblioteki szkolnej. Tak jak i Ty myślałam o pisaniu ale swojego marzenia dotychczas nie spełniłam. Za mało mam czasu… Czytaj więcej »

Dana
Dana
11 lat temu

Aneto, oczywiście masz rację ale mimo wszystko mam wrażenie, że byłoby to porwanie się z przysłowiową motyką na słońce, poza tym kiedy???
Może poczekam już do emerytury…, na razie praca, dom, wnuczek i tak w kółko, a w międzyczasie trzeba z czegoś żyć, dlatego na razie kibicuję Tobie. 🙂 🙂 🙂