Pyrkon, cz. 3., czyli gdzie diabeł nie może tam Jadowska…

Program był niesamowicie obszerny. Totalne szaleństwo. Jeszcze w domu próbowałam to wszystko sobie jakoś zaplanować. W kwestii punktów programu jestem jak dzielna zbieraczka pokemonów – chcę mieć je wszystkie. Lubię słuchać ludzi, którzy dzielą się swoją pasją, a nuż mnie nią zarażą? Bywało już tak więcej razy niż mogę zliczyć. Dopóki nie zobaczyłam wydrukowanej tabeli nie byłam w stanie nawet ogarnąć myślowo gdzie i kiedy mam być. Plus dla organizatorów – informator wielkości sporej książeczki z dokładnymi opisami punktów, podzielony datami i godzinami – można sobie szybko porównać poziom atrakcyjności punktów rozpoczynających się o tej samej godzinie w różnych blokach. Drugim plusem duży format programu w tabeli – wyposażona w marker mogłam wyznaczyć sobie plan dnia całkiem sprawnie. Poza tym, że szybko zrozumiałam, że albo się zmultiplikuję albo nie dam rady wpaść wszędzie gdzie chcę/potrzebuję/powinnam być. Niestety, swój eliksir multiplikacji gdzieś zagubiłam i trzeba było wybierać. Fińska mitologia, erotyczne igraszki, miejskie legendy, orientacja seksualna superbohaterów, slash, Lovecraft, Gwiezdne Wojny, wybierajcie ile chcecie. Było wszystko. Ba, mogły być nawet Kucyki, choć od nich akurat trzymam się z dala.

W sumie planowałam ponad 30 punktów na niespełna 3 dni, sporo, ale przecież konwent nie zdarza się co dzień, trzeba korzystać. Zresztą, nie wszędzie udało mi się dostać, na przykład mitologia fińska, którą przybliżała Kariolka Burda cieszyła się takim powodzeniem, że nie dość, że mi się nie udało wejść na salę, to nawet Kariolka miała z tym mały problem. Na prelekcji o seksualnej orientacji superbohaterów (naprawdę ciekawa, przekrojowa sięgająca aż do lat 40.) zgromadziła w niewielkiej sali tyle osób, że przypadło mi miejsce na parapecie – miało to swój urok, przynajmniej nie zabrakło mi powietrza.

Czasem wygrywał żołądek – tak, tak, nie uwzględniałam przerw na posiłki, co okazało się dość szalone. Na szczęście Kometa darowała sobie na czas konwentu dietę, więc co jakiś czas rzucała nie znoszącym sprzeciwu tonem: idziemy jeść. I szliśmy. Ta strona konwentu jednak, co muszę z bólem przyznać, szwankowała najbardziej. Brakowało jakiegoś automatu z kanapkami czy batonikami, kiedy kończyły się kanapki w barku (kanapki dodajmy takie sobie, za to kolejki do nich sprawiały, ze pół godziny z głowy jak nic). Podobnie automat z napojami byłby zbawieniem. Zaliczyłam też tawernę i całkiem przyzwoite spaghetti, również okupione nieziemską kolejką i coś, czego zwykle nie tykam, czyli wyroby McDonalda, okupione kolejką na mrozie – z terenu targów dostępne było tylko okienko typu drive trough. Na plus, jedzenie było ciepłe. Obrzydliwe, ale ciepłe. W sumie można było się urwać i zjeść coś na dworcu, niedaleko, ale wciąż łudziliśmy się, że szybciej będzie jednak nie wychodzić. Zwykle się przeliczaliśmy. Pizza była kiepska, gumiasta i zimna, a często w ogóle jej nie było i trzeba było czekać. Lubię pizzę, ale ta smakowo przypominała mi wyroby mrożone z Leader Price’a podgrzane w mikrofali. Niepożądane wspomnienie z czasów studenckich. Absolutnym hitem były olśniewająco piękne i przepyszne muffiny nerdowskie. Aż żal było je jeść, ale i tak je zjedliśmy. Miś zrobił im foty i mam nadzieję, że tym razem bez kłopotów uda się je wstawić.

Czasem wygrywali ludzie, gdy rozmowa na korytarzu wciągała za bardzo, kto by ją przerywał? Przecież dla takich spotkań jedzie się na konwent. A spotkałam wiele wspaniałych osób, porozmawiałam sobie z czytelnikami, wymijająco odpowiedziałam na wszystkie pytania o 3 tom, jako że na razie nie mogę zdradzać daty, wysłuchałam zachwytów a nawet besztań, że zaniedbałam tego czy onego bohatera i kiedy więcej. Serio, nic tak nie napędza człowieka do pisania, jak świadomość, że jest rzesza ludzi, którzy czekają na to, co z tego wyniknie. Podpisałam mnóstwo książek, na spotkaniach, na korytarzach, raz nawet na progu łazienki, a wszystkie autografy ozdabiała śliczna pieczątka, którą sprawili mi na konwent Miś i Kometa, niech im łaski strumieniami płyną.

 

Miałam całkiem sporo punktów obowiązkowych, choćby z tego powodu, że sama stanowiłam danie główne lub jedno z dań serwowanych w zestawie. Każdy, kto miał ochotę się spotkać z Jadowską, miał szereg okazji, bo nie było dnia bez Jadowskiej. Co kto lubi. Prelekcje, panele dyskusyjne, autografy, bieganie między budynkami 7 a 14 – na mrozie i bez kurtki, która wisiała w szatni, a nawet akcja specjalna – zatrzaśnij się w windzie z Jadowską, z której skorzystało kilku szturmowców 🙂

Jeśli myślicie, że jestem dość rozsądna, by dać sobie piątek, na rozruch, powolne wdrażanie się w temat konwentu, to mnie nie znacie. Ja nic nie robię na pół gwizdka i lubię, jak się dzieje. A działo się. Panel dyskusyjny z Mają Kossakowską i Elżbietą Cherezińską w piątek rozpoczął serię. Już wtedy wyraźnie ujawniło się moje rozdwojenie jaźni. Mogę być sobie autorem, ale nigdy nie przestanę być fanem i czytelnikiem. Plus nigdy nie przestaję robić researchu. W tym miejscu serdecznie dziękuję Mai Kossakowskiej, która najpewniej nieświadoma jest tego, że podsunęła mi co najmniej dwa tropy dotyczące konkretnych odłamów szamanizmu, którymi to tropami ruszyłam od razu po powrocie. Tak, książka o Witkacym sama się nie napisze (tak, zaczęłam już pisać, etap kwerend i riserczów za mną). Elżbietę Cherezińską z wielką ochotą wypytałabym szerzej o kwestie świętego szału u berserków, który to problem zaprząta moją głowę w związku z innym tekstem, ale niestety, nie było okazji… innym razem. Podobnie jak na inny czas odłożyłyśmy znalezienie zaklęcia przyciągającego dobrobyt w pisarskie i czytelnicze domostwa. O postępach nad tym czarem będę was informować.

 

O 19 wpadłam posłuchać, co Cathia ma do powiedzenia o niebie i piekle moim i Kossakowskiej. Jak to Cathia, całkiem sporo i ciekawie. Szkoda tylko, że warunki lokalowe nie sprzyjały prezentacji czy nawet rozmowie – pomysł z panelem dziecięcym oddzielonym niskim przepierzeniem od hałaśliwego gamesroomu uważam za jeden z najbardziej chybionych.

Prelekcja „Mroczni po mamie, cyniczni po tacie – o bohaterach i bohaterkach Urban Fantasy” przyciągnęła naprawdę sporo ludzi, sala była pełna. Dziękuję tym, którzy przyszli, z całego serca. Dla trzech fanów też bym mówiła, ale dla ponad setki mówi się przyjemnie 🙂 Przepraszam też tych, którzy nie dostali po prelekcji podpisu, ale bezpośrednio po niej zaczynał się panel „Kto jeszcze pisze opowiadania” i musiałam przedostać się na niższe piętro (po przygodzie w windzie oczywiście wybrałam schody). Agnieszka Hałas, Maciej Parowski, Michał Centarowski i ja – taka oto dzielna ekipa odpowiadała na to pytanie. Tu refleksja: jak widać panel dzielił się na tych, co je piszą i tych, którzy się później nad nimi znęcają i przyjmują lub nie do druku 🙂 Miałam w planach jeszcze prelkę o fantastycznych scenach erotycznych, ale zmęczenie wygrało. Duch silny, ciało słabe i na ostatnich nogach dotarłam do hotelu tylko po to, by paść bez czucia w sekundę po tym, jak moja głowa dotknęła poduszki.

            Sobota zapowiadała się więcej niż dobrze. Kilka ciekawych punktów programu, prelekcja o seryjnych zabójcach, której przygotowanie dostarczyło mi podejrzanie wiele zabawy, a do tego przyjechały groupies 😀 Martyna i Ola przyciągają zamęt i śmiech jak mało kto. Tego dnia odbyło się też spotkanie, na które naprawdę długo czekałam i wciąż mam niedosyt – oto w jednej sali zebrało się liczne grono wielbicieli „Firefly”, serialu, który uwielbiam, oraz Browncoats of Poland, do których od niedawna należę. O tym napiszę osobną relację, bo zaprawdę powiadam wam, godne to towarzystwo a serial wspaniały.

           Drugi dzień konwentu zamykała mi prelekcja Białołęckiej „Jak to robią fanfictionistki czyli slash w twórczości amatorskiej”. Przyznam szczerze, były momenty, kiedy śmiałam się do rozpuku i chwile, kiedy przymykałam oczy, zastanawiając się, czy zdołam zapomnieć o tym, co słyszałam. Dwie godziny poświęcone zwykle naprawdę ekstremalnie złym pomysłom na sparowanie bohaterów w homoseksualne związki, przy jednoczesnym braku zielonego pojęcia o… właściwie o wszystkim, co się z tym wiąże, od seksu analnego, po psychologię postaci, czy choćby podstawy pisania i czytania ze zrozumieniem. Dwie godziny to dużo, może za dużo, bo wykończyło mnie to do cna i na ostatnich nogach, po 15 godzinach spędzonych na terenie targów dotarłam do hotelu i po raz pierwszy od dawna nie miałam najmniejszych kłopotów z zaśnięciem. Wbrew obawom nie przyśnił mi się Hagrid deflorujący Pottera, ani Draco jako maślanooka dziewica, konsumująca erotyczną stronę związku z Ronem na podłodze pociągu do Hogwartu. Dziękuję za to mojemu mózgowi z całego serca, bo mogłabym w niedzielę dochodzić do siebie po tej traumie, a przecież prelekcja o innym serialu, który ostatnio podbił moje serce, czyli o „Haven” nie poprowadzi się sama. To znaczy mogłaby ją zrobić sama Cathia, z którą wespół w zespół opracowałam temat wątków Kingowskich w serialu (a wcześniej niecnie wciągnęłam ją w oglądanie „Haven” i jest już równie mocno zafiksowana na czekaniu na sezon 4 jak ja), ale lubię realizować to, czego się podejmuję. Byłam też gościem panelu dyskusyjnego „Archetyp bohatera, czyli czy wszystko już było” a tam prowadzący, czyli Jerry doprowadził mnie do innej traumy, oczekując, że ja-filolog poznęcam się nieco nad tym co ja-pisarz napłodziłam. To straszne! Czułam się jak patolog, któremu zlecono przeprowadzić sekcję członków jego rodziny. Nie mam do Jerry’ego żalu, zwłaszcza, że lubię chłopaka, ale to coś, co nieprędko powtórzę.

W niedzielę organizm przypomniał sobie, że nie ma siedemnastu lat. Pamiętam taki moment, koło 15., kiedy siedzieliśmy z Kometą i Misiem, nie mając siły nie tylko, by się ruszyć, ale by nawet rozmawiać. A kto nas zna, wie, że to musiało być skrajne wyczerpanie. Wracałam do Torunia pociągiem. Oczywiście miałam ze sobą książkę, nigdzie się nie ruszam bez jakiejś, ale niewiele przeczytałam, wciąż wspominając co lepsze kawałki konwentu.

Pyrkon jest niesamowitym doświadczeniem. Każdy miłośnik fantastyki powinien choć raz na nim się pojawić. I ostrzegam, kto to zrobi, będzie chciał to powtórzyć. I jak ja, żałował, że do następnego jeszcze rok… ale przecież jest ich tyle… może i konwenty powinnam zacząć traktować jak pokemony – i pozbierać je wszystkie? Mało realne, bo musiałabym jak Kuba Ćwiek, żyć ciągle w drodze, ale wiem już, że jeśli się tylko nadarzy okazja, skorzystam. Wirus już zaimplantowany, rozwija się radośnie. Więc do zobaczenia… na pewno na wrocławskich Dniach Fantastyki.

Dziękuję organizatorom za zaproszenie i za to, jak wspaniale poradzili sobie z zadaniem. A na przyszłość – macie mój numer 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

6 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
mikada
mikada
11 lat temu

Niech tylko ktoś spróbuje wyskoczyć mi z kolokwiami/egzaminami… W końcu już wiem, jak zostać seryjnym, więc na Dniach będę :D!

Kometa
Kometa
Reply to  Jada
11 lat temu

Aneta, to już rozważyliśmy. Ciało podrzuca się na prelekcję xD

tesska
tesska
Reply to  Jada
11 lat temu

Tam nikt nie poczuje nawet, jak zacznie śmierdzieć… No, chyba że zajmowałoby krzesło.